Myśli interludium
[Zwrotka]
Znowu przetopiłem czas w tamte chwile, czas w tamte klisze
Mam czas, na to piszę, mam czas póki nie liczę
Miejsc i ludzi, co znikają, gdy wychodzi księżyc
Finalnie dobrze jest mieć za kogo ręczyć
Znowu dni mi się zlewają w jedno
Znowu, znowu, znowu myślę jak unieść to berło
Znowu, znowu, znowu pochłania mnie chwili ferwor (wszystko jedno)
Chciałbym się wyrwać na chwilę, na serio
Bo monotonia chwil które się powtarzają odbiera mi chęć
Mam wrażenie, że już od tygodnia ciągle ten sam dzień
Gonię własny cień, który rzuciłem wczoraj
Gonię ten sam dzień, a jutro nieopodal
Bo w tygodniu padam na pysk (daj mi chwilę)
No i w weekendy padam na pysk (daj mi bile)
Kiedy nie padam, to latam przez syf
Powiedz no ile, no ile tak żyć?
I ile można tak żyć, tak żyć, znowu zmiеniam biegi, znowu zmienia mnie tеn wyścig
Potem zastrzyk kofeiny, szczęścia i tej kabzy, po chwili mi schodzi i wracają do mnie myśli