Alicja w Krainie Dziwów
Mama na dwie zmiany, papa na dwie zmiany jebał (papa na dwie zmiany jebał)
Czasem brakowało: synu przebacz, ale nigdy chleba (ale nigdy chleba)
Mama nauczyła kochać, papa jak skakać po drzewach (papa jak skakać po drzewach)
Mały chłopak w starych skokach, nauczony jak się nie bać (nauczony jak się nie bać)
Mama na dwie zmiany, papa na dwie zmiany jebał (papa na dwie zmiany jebał)
A jak sąsiad pytał: co tam? stara śpiewka, stara bieda (stara śpiewka, stara bieda)
Mama na dwie zmiany, papa na dwie zmiany jebał (papa na dwie zmiany jebał)
I dlatego w swoim życiu się nie boję przemian
Ile sił straconych, pot wylany ze zmęczenia (zmęczenia)
By mały Łukasz nie czuł wstydu przy starszych kolegach (kolegach)
Biegając w cichobiegach po podwórkach niewinności (niewinności)
Ten świat zaczarowany, jednocześnie był tak prosty (prosty)
A to co nosił syn mej siostry, teraz Łukasz nosi (nosi)
Nie boli ciuch z Lacosty, boli jak się z tym obnosisz
Nie pierdol o zazdrości, co ty, nie chcę czuć się gorszy (nie chce)
Tylko dlatego, że nie miałem większych możliwości
Dzisiaj mam lepsze skoki (skoki), lecz nie z tego czuję dumę (dumę, dumę)
A z tego, w którą stronę skoki obrały kierunek (co?)
Jak miałeś czelność śmiać się, że mam dziurawy t-shirt (haha)
Dziś chodzę w swoim brandzie Voodoo, kto komu wbił szpilę?
To co przeżyłem kształtuje małego chłopca
Kroczę po świecie zbudowanym na innych wartościach (co?)
Mam swoje cele, typie, ty se strugaj celebrytę
Dożyłem czasów, w których bycie zwykłym jest niezwykłe
Zanim ostatni raz powiemy sobie szczerze w twarz
Komu z nas całe życie wiał mocniejszy w oczy wiatr
Nigdy nie zrozumiesz, co naprawdę siedzi w nas
Bo mam z muzyką dożywotni podpisany pakt
I choćbym nigdy w życiu nie usłyszał żadnych braw
To wolę słuchać ciszy, niż twoich zmyślonych kłamstw
Każdy z nas jest misjonarzem swoich uczuć w świat
Na wieki wieków amen, muzyko, do końca graj
Moje miano: artysta, cechuje mnie ambicja
Wchodzę w świat jak Alicja, głęboko jak Ann Lisa
Doświadczam, empirysta, moja wiara zawisła
Lecą ślepo tak jak ćma, gdy pojawia się liczba
Tak łatwo cię przeczytać, suko, czytam ci w myślach
Każdy nagle wielki brat, każdy chciałby skorzystać
Miałem sen a w nim wizja, miasta płoną na zgliszczach
Umierając w hospicjach pierdolą o subskrypcjach
W pozłacanych grobach sala żałobna jest pusta
Zostanie po tobie tyle ile zostawisz na ustach
Okazje jak Rudy Gobert, no bo żaden nie przepuszcza
Ziom biega, ziom rzuca, uliczna koszykówka
Więc żyję w świecie zbudowanym na tej kanwie różnic (różnic)
I nie mogę w to uwierzyć, jak bardzo jest próżny
Prosty slogan, nawet wrogowi nie życzę chujni (czego?)
Cieszmy się zwykłą herbatą tak jak kapelusznik, Opał
Zanim ostatni raz powiemy sobie szczerze w twarz
Komu z nas całe życie wiał mocniejszy w oczy wiatr
Nigdy nie zrozumiesz, co naprawdę siedzi w nas
Bo mam z muzyką dożywotni podpisany pakt
I choćbym nigdy w życiu nie usłyszał żadnych braw
To wolę słuchać ciszy, niż twoich zmyślonych kłamstw
Każdy z nas jest misjonarzem swoich uczuć w świat
Na wieki wieków amen, muzyko, do końca graj
Zanim ostatni raz powiemy sobie szczerze w twarz
Komu z nas całe życie wiał mocniejszy w oczy wiatr
Nigdy nie zrozumiesz, co naprawdę siedzi w nas
Bo mam z muzyką dożywotni podpisany pakt
I choćbym nigdy w życiu nie usłyszał żadnych braw
To wolę słuchać ciszy, niż twoich zmyślonych kłamstw
Każdy z nas jest misjonarzem swoich uczuć w świat
Na wieki wieków amen, muzyko, do końca graj