Ballada o włamywaczu
Wstąpił włamywacz na duże jasne
I płacąc w kasie dwa złote
Spojrzał na dzienny utarg w tem barze
I rzekł „Mam niezłę robotę "
Smaruje szaber fomkę i raka
I rajster cały klawiszy
Przed tym meterem pęknie dziś paka
Brzęknie mamona wśród ciszy
Bezksiężycowa jak ciemne piwo
Noc pogrążyła w sen stróża
Więc nasz fachowiec wstąpił do baru
Przez lufcik i od podwórza
Wtem przez otwory swej czarnej maski
W światełku ślepej latarki
Ujrzał przed sobą wprost oko w oko
Na półce pół litra starki
Wstrząśnięty nagłem takiem widokiem
Rzekł"Nie ma po co się spieszyć
Kasa już moja pieniądze moje
Więc wpierw obleję sukcesik "
Łomem podważył w butelce korek
I łyknął niemałą krzynę
A chcąc coś nie coś przekąsić rozpruł
Rakiem pudełko sardynek
Sardynki byli eksztra francuskie
Starka najwyższej jakości
Więc nic dziwnego że w tych warunkach
Nie musiał sam siebie prosić
Po starce koniak do niego kawior
Więc rzekł „To prawie bankiecik
A skoro bankiet musi być światło"
I żyrandole zaświecił
Potem wytrychem włączył adapter
I zagrał"Złoty pierścionek"
I do białego bawił się rana
Aż wszedł do baru personel
Nie trzeba mówić co się tam działo
Rzecz się do tego sprowadza
Że jeszcze jeden doszedł nam przykład
Jak wódka w pracy przeszkadza