Mochnacki La
Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie
I z wolna jął próbować akord po akordzie
Już ściany pełnej sali w żółtym toną blasku
A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku
A tu bliżej woń perfum dam strojonych sznury
A wyżej na galerii milcz serce mundury
Tylko jeden krok mały od sali go dzieli
Krok jeden przez wgłębienie dla miejskiej kapeli
On wie okop hardy w tej przepaści rośnie
Więc skrył się za okopem i zagra o wiośnie
Rozpędził blade palce świergotem w wiolinie
I mały smutny strumień spod ręki mu płynie
Raz w raz rosa po białej pryska klawiaturze
I raz po raz w wiolinie kwitną polne róże
Rosną Większe smutniejsze pełniejsze czerwienią
Coraz niżej i niżej uschną w bas się zmienią
Nie Równo równo rosną w jakiś smutny taniec
Rozdrganą klawiaturę przebłagał wygnaniec
I nagle się rozpłakał po klawiszach sztajer
Aż poszedł szmer po sali sali biedermeier
Głupio sennie bezmyślnie kręci się i kręci
Myśli straszne wyrzuca z pamięci
Do piersi jakąś białą przytulił pierś drżącą
I czuje tuż przy piersi nieznośne gorąco
I tysiąc świateł w oczach w czyjejś twarzy dołki
I zapach białej sukni ubranej w fijołki
Magle złoty kirasjer poruszył się w kącie
Sto myśli jak kanonier stanęło przy loncie
Stu spojrzeń obcej sali przeszyły go miecze
Wstyd idzie ku estradzie - czuje jak go piecze
Więc do basu ucieka i tępo weń tłucze
Po tym tańcu szalonym niech ręce przeplucze
Z tych czerwonych duszących róż otrząsa płatki
Rozsypuje po sali w tysiączne zagadki
W sto znaków zapytania sto szmerów niechęci
Nie pyta Już jest w basie Tam się wyświęci
Raz dwa trzy cztery - wali Niechaj mu otworzą
Niechaj wyjdą z chorągwią wyjdą z Matką Bożą
Niech końskie kopyta mu przelecą po twarzy
I niechaj go postawią gdziekolwiek na straży:
Na ulicy stać będzie z karabinem w dłoni
Słyszy sala ktoś idzie ostrogami dzwoni ostrogami dzwoni
Ostrogą spiął melodię a akompaniament
Szaleje krzyczy w basie rośnie w straszny zamęt
Ku sali bagnetami już mierzy już blisko
I ton jeden uparcie wybija nazwisko
Wciąż czyste w rozszalałe wplątuje się głosy
I wali wali w basie murem Saragossy
Oszalałych Hiszpanów wyciem darciem jękiem
Wraca ku górze załzawionym dźwiękiem
W mazurze nie w mazurku idą wszystkie pary
By całą klawiaturę owinąć w sztandary
Zatrzymali się wszyscy w srebrzystych kontuszach
A klawikord im ducha rozpłomienia w duszach
I wzdłuż długich szeregów przewija pas lity
Tysiąc głów podgolonych podnosi w błękity
I wszystkie karabele jedną ujął dłonią
I uderzył w instrument tą piekielna bronią
Aż struna się ugięła ta w górze płaczliwa
I cisza jest w wiolinie
Cisza przeraźliwa